Podróż

Do ostatniej chwili nie myśleliśmy tak naprawdę o tym jak zorganizujemy tu sobie życie. Jeszcze tuż przed wyjazdem byliśmy mentalnie w Warszawie i jakoś do nas nie docierało, że zaraz sporo się zmieni. Teraz jak już dotarliśmy i w końcu porządnie się wyspaliśmy, zaczęliśmy dopiero myśleć jak to wszystko sobie poukładać.

Norymberga

Podróż na Majorkę autem poszła w miarę sprawnie. Uważam jednak, że błędem było rezerwowanie hoteli w centrach miast. Tak zrobiliśmy w Norymberdze i w Monako. Pierwszy nocleg był w centrum Norymbergi. Po długiej jeździe trzeba było przebić się do centrum i to był mniejszy problem. Większym okazało się znalezienie kawałka trawnika dla Bodzia. Pan w recepcji stwierdził, że najbliższy trawnik jest około kilometra od hotelu, ale Google Maps na szczęście twierdził, że jest bliżej i to Google miał rację. Udało się tam dotrzeć systemem połączonych przejść podziemnych, przy okazji mijając bezdomnych Polaków. Smutny widok.

Szwajcaria

Następnego dnia w planie były odwiedziny mojego znajomego z czasów liceum – Zwiecia, który przeprowadził się do Szwajcarii i tam się osiedlił. Szwajcaria ze wszystkich krajów, które mijaliśmy podobała się nam najbardziej. Góry, serpentyny, potoki i wielkie połacie zielonej trawy jak z reklam Milki. Zwieciu ma ciekawy lifestyle, z dala od cywilizacji i blisko przyrody.

Na miejscu Bodziu zastał Ambrę, roczną suczkę, która akurat miała ruję i strasznie go napastowała. Bodziu jednak nie ma jajek, bo to pies schroniskowy i ku rozpaczy Ambry, jej zaloty pozostały mu obojętne.

Monte Carlo

Rano następnego dnia wyjazd do Monako. Tam chcieliśmy zobaczyć Monte Carlo, więc wbiliśmy się znowu w sam środek, podobnie jak w Norymberdze. Tutaj wyzwanie z trawnikiem było jeszcze większe. Po drodze próbowaliśmy nakłonić Bodzia aby nie pogardził wielką „doniczką” na drzewo, ale nie skumał. Jedyną opcją okazał się trawnik oddalony o 10 minut spaceru od hotelu i to jeszcze w dodatku z zakazem wyprowadzania na niego psów. No trudno.

W samym Monte Carlo też nic nie zwiedzaliśmy, bo byliśmy zbyt zmęczeni podróżą. To co zapamiętałem to dużo betonu, mało zieleni i kosmiczne ceny nieruchomości. Jedynie coś w okolicach 230 tyś PLN za metr kwadratowy.

Barcelona i prom na Majorkę

W końcu został nam ostatni odcinek – jazda do Barcelony i potem promem do Palmy na Majorkę. Trochę się stresowałem, bo przy samym porcie był bardzo duży ruch, a nie do końca wiedziałem gdzie w zasadzie trzeba zostawić auto. Udało się jednak znaleźć miejscówkę, w której oczekuje się na prom. Jako jedni z ostatnich wjechaliśmy, bo pan z obsługi zapewnił nas, że wcześniej nie trzeba.

Nigdy wcześniej nie płynąłem promem, a tym bardziej z autem, więc nowe doświadczenie odhaczone 🙂 Po drodze było trochę zamieszania z dostępem do kajuty, ale w końcu udało się tam dostać i pójść spać. Byliśmy mocno zmęczeni podróżą do Barcelony i kilkugodzinnym oczekiwaniem na prom, więc sen przyszedł szybko. Nie udało się jednak wyspać, bo nieco po ponad 6 godzinach podróży byliśmy na miejscu.

Majorka

Wreszcie dojechaliśmy. Byliśmy zmęczeni, ale widok poranka na Majorce nam to wynagrodził.

Kwestią krytyczną było znalezienie jakiegoś miejsca z kawą i śniadaniem. Dokładnie w takiej kolejności. Magda sprawnie znalazła jedno z niewielu otwartych miejsc i udało się nam nieco naładować akumulatory.

Pierwsze wrażenie to uprzejmi ludzie. Na pewno trochę rozmiękczał ich Bodzio, bo prawie każdy kto koło niego przechodził na chwilę się zatrzymywał. Na miejscu docelowym mieliśmy być nie wcześniej niż o 16:00, więc mieliśmy sporo czasu.

Pojechaliśmy na plażę, ale nie można było wejść, bo ogólnie plaże na Majorce są dla psów niedostępne. Jest parę wyjątków, ale te które są dostępne wyglądają słabo. Po drugiej kawie i kolejnej próbie z plażą dla psów, pojechaliśmy na wschodnią część wyspy – do miasteczka Alcúdia. Tam też był problem aby wejść na plażę z psem, więc kupiliśmy kanapki w nadmorskim sklepie i postanowiliśmy przeczekać w samochodzie. Było bardzo gorąco, a my głodni i zmęczeni. Udało się trochę przespać, a potem jeszcze coś zjeść przed przyjazdem do pierwszej miejscówki.

Nasze miejsce docelowe jest w okolicach miasteczka Pollença, 15 minut samochodem od Alcúdia. Bez GPS byłoby ciężko tam dotrzeć. Trzeba jechać wąską krętą uliczką i czasem przeciskać się między kamieniami na styk. Jak tutaj auta się mijają? Nie wiem, ale pewnie jeszcze się dowiem.

Teraz trzeba się tu jakoś umościć…

Ze względu na to, że nie mam tu jak powiadamiać o tym, że jest nowy wpis, informacje o tym będę publikował przez profil Instagrama pablo.kruk